Nasz marszrutka zawiozła nas pod dom Mariny, początkowo planowaliśmy jechać do Uszguli, na jedną noc i dopiero pózniej na dwa kolejne noclegi spędzić w Mesti. Jednak wynajęcie dzipa żeby nas zawiózł i przywiózł w dniu następnym to koszt 400 lari. jak dla nas to stosunkowo za dużo. Postanawiamy, że zostajemy w Mestii na 3 noce i wcześnie rano jedziemy na cały dzień do Urszguli za 200 lari. U Mariny spotykamy grupę rodaków poznaną w pociągu. Aga jak to Aga negocjuje cenę, początkowo gospodyni pokazuje nam pokój z dostawką na polówce, ale ja stanowczo mówię nie. Marina pokazuje nam dwa oddzielne pokoje z werandą i osobną łazienkę. Cenę ustalamy na 90 lari za osobę. I tym sposobem to będzie nasz ostatnie miejsce noclegowe w Gruzji. Szybki prysznic i wyruszamy w drogę :) Mieliśmy pół dnia i postanawiamy iść pod lodowiec Chalaadii. Jest to około 9 km z miasteczka. Najłatwiej jest wynająć auto i część drogi podjechać i od mostku iść w stronę lodowca. Wynajmować auta nie mieliśmy zamiaru i postanawiamy łapać stopa. Pięć minut i Aga zatrzymuje wypasioną furę i pan jedzie w naszym kierunku i mówi że 2 km może nas podrzucić. Skończyło się an 5 km i koniaczku z bagażnika:) Resztę drogi pokonujemy spokojnym spacerkiem, widoki jak wcześniej boskie. Po drodze spotykamy 3 polaków. Na końcu drogi jest most linowy i fajna bryza. Tym samym kończy się zwykła droga i zaczyna się dróżka w górę. Podejście raczej spokojne, idzie się wzdłuż rzeki, pózniej już są wielkie kamieniory i zaczyna się lodowiec. Temperatura już jest nieco niższa, zaczyna wiać i przed nami rozpościera się widok na ośnieżone szczyty lodowiec i witającego nasz psiaka. Piesek chyba tam mieszkał, towarzyszył nam na miejscu, nakarmiony i myślałem, że pójdzie z nami, ale... On ma swoje miejsce na najwyższym kamieniu z widokiem na lodowiec. Przy lodowcu , spotykamy naszych znajomych z pociągu, i schodzimy już wspólnie. Drogę powrotną również pokonujemy autem:) Tym razem korzystamy z podwózki polaków. Pózne popołudnie to spacer po Mestii.