Noc minęła nie wiem kiedy. Świetnie się spało, pomimo odgłosów ulicy. Kolejnym zaskoczeniem na początek dnia było obfitość śniadania. Tradycyjne jak w poprzednich hotelach, ale ilość była stosunkowo większa. Arbuz, papaja, banany, sok pomarańczowy, napój kawowy, dżem, masło, 2 jajka i 3 duże wypieczone tosty. Byłem w szoku. Właściciel prawie wycierał usta:) Bardzo fajna miejscówka. Mieliśmy jechać na dworzec kolejowy taxi, ale wstaliśmy wcześniej i poszliśmy na nogach. Tym razem już innymi ulicami, ale widok dokładnie taki sam. Prześwity między jednym budynkiem i drugim to … masakra. Kilka zdjęć z tym urokliwych miejsc:) Balkony okratowane, chyba prze grzybem żeby nie uciekł:) Plątanina kabli i syf. Tyle syfu to nie widziałem!!! Po drodze weszliśmy do super marketu, przy wejściu ochrona każdemu sprawdza torbę, plecak i ochrona czujnie nas obserwuje.
Zakup biletu to skomplikowany proces. Już wiedzieliśmy jakim pociągiem chcemy jechać, i do jakiego okienka trzeba się udać. Jednak to nie „ to „ okienko, w kolejnym skierowali do innego, w innym do kolejnego. Turysta nie ma możliwości kupienia najtańszego biletu w ordynary cllas za 1$, bo jak mi powiedzieli dla turystów są za 3 $. Nie będę się kłócił i kupujemy te bla białych. Paszport, wiza, kilka dokumentów pisanych przez kalkę, wili bilet przypominający weksel bankowy. Dolary prześwietlane, oglądane z każdej strony, resztę też otrzymaliśmy w dolcach. Do odjazdu było godzina, więc połaziłem po okolicy. Nic mnie nie zaskoczyło:) Syf jak wszędzie. Pociąg podstawił się 30 minut przed odjazdem, do białego podchodzi człowiek nie wiadomo od czego i prowadzi na miejsce. Upper klas to luksusowe , miękkie fotele, wielkie okna i jeszcze większy brud. Wagony pamiętają chyba dziewiętnasty wiek. Sprzątane były chyba w XX. Masakra, ale to dopiero początek :) W wagonie jesteśmy tylko z dwoma mnichami. Czytaj „ świętymi krowami” Mnich to nadczłowiek. Któremu trzeba ustąpić miejsca, siedzi zawsze z przodu i ma same przywileje. Chyba z przepracowania. Każdy spotkany w Birmie miał najnowszego Samsunga Galaxy 4, chyba do kontaktu z budda. Śmieszy mnie, że starsza kobiecina, musi ustąpić miejsca młodemu szczylowi tylko dlatego , że jest mnichem. Nigdy nie zrozumie religii. Wszelkiej!
Pociąg przejeżdża przez slamsy. Wielki brudny, zagrzybiały mur oddziela go od reszty. Nowoczesny apartamentowiec z widokiem na biedę. Im dalej od Ranguny tym trochę czyściej. Nie znaczy to że nie ma śmieci, są bo one są wszędzie. Krajobraz to już pola ryżowe i łąki. Pociąg pędzi z zawrotną prędkościom, może 20 km. Siedzenia podskakują, wagon lata na wszystkie strony. Jak pisałem wcześniej cud , że one dojeżdżają całe do celu. W pociągu rządzi mafia dzieciaków. Grupka 12 podrostków handlują wszystkim co tylko może umilić podróż. Odpoczywają w naszym wagonie, rosną bandziory. Zaskakujące jest ,że tylko jeden chłopiec i reszta dziewczyn. Kobieta handlująca grillowanym mięsem na patyku, żeby przejść dalej najpierw musiała „ zapłacić” swój haracz żeby przejść dalej. Każdy otrzymał po 3 patyki z mięsem i dopiero kobieta poszła dalej. Oni się najedli , śmieci oczywiście zostawili tam gdzie siedzieli i poszli dalej.
Do Bago przyjeżdżamy po dwóch godzinach tak jak było mówione. Większość pasażerów również tu wysiada. Przy wyjściu stoi strażnik który zbiera od wszystkich bilety, chciałem swój zatrzymać na pamiątkę, ale się oburzył. W końcu biurokracja musi być. Dopadają nas pomocnicy w dalszej podróży. Prowadzą nas do pana za biurkiem który informuje o której jest pociąg powrotny. Pociągi odjeżdżają o 15.20, 16 i 18.40. Objazd atrakcji to około 3-4 godziny. Nasz pomocnik zaoferował swoje usługi za dwa motorki 10,000 kyatów. Zgodziłem się bez negocjacji, zarazem nie wspominali nic o zakupie biletów za 10.000 za osobę. Bago to zadymione, rozkopane i strasznie śmierdzące miasto. Wymieniają część głównej drogi i jest straszny pył. Na pierwszy rzut idzie Shwemawdaw Paya, pagoda jakich wiele w tym kraju. Im więcej się ich widzi tym bardziej przestają interesować. Kolejnym punktem jest posąg leżącego Buddy, monumentalny to wygląda, szkoda tylko, że jest dach który nie dodaje uroku. Świątynia węża i on sam. Schowany przy podłodze, olbrzym. Podobno ma 9 metrów i jest rozpieszczany przez swoich wiernych. Oczywiście mile widziana kasa:) Basen do kąpania i pełno gapiów do wokół. Szkoda, że był zwinięty i nie pokazał całej swojego wdzięku. Widok z góry zapiera dech w piersiach! Śmietnisko, w nim grzebiące dzieci i nad tym góruje świątynia. Nasi kierowcy mili i pomocni. Opowiadają o każdym miejscu. Mnie jednak intersują dwa miejsca .Wielki leżący Budda i posąg Buddy na cztery strony świata. Mówię, że teraz te dwa miejsca tak żeby zdążyć na pociąg. Po drodze kłopoty, nie ostatnie w Bago. Mój motor dalej nie pojedzie, odmówił posłuszeństwa. Draiwer zaprowadzi go do warsztatu na ulicy i złapał kumpla który nas zawiózł, po kolejny motor. Jechaliśmy w 3 na motorze i ten z tyłu ledwo się mieścił. Ja nie jestem takiej mizernej postury jak oni:) Kolejna zmiana motoru i jesteśmy pod moim Buddą. Posąg ogromny i piękny. Zero ludzi, dachu i niezłe wrażenie. Podobno ma 55 metrów, nie sprawdzałem więc pozostaje wierzyć na słowo. Kolejnym miejscem to 46 małych posągów Buddy i tu zaczyna się rozmowa. Cena nagle wzrosła z 10.000 na 20.000, bo kupili nam bilety i dlatego. Powiedziałem ok, to gdzie są bilety, on mi daje z zeszłego roku:)
Zapytałem czy myśli , że biały to frajer? Dyskutował, że pomylili się z datą i dlatego. Tylko szkoda, że ten bilet był zalaminowany, pewnie żeby służył dłużej. Wybuchłem śmiechem, jak to ja umowa była umową i nie ma mowy o ani kyacie więcej. Oni między sobą, ze nie ma takiej możliwości i musimy zapłacić. Pewnie mają taką taktykę, że wywożą w mało oblegane miejsce i zwiększają cenę. Ja jednak w h… zrobić się nie daję. Dostają 9000 i im dziękuję za pomoc. Miało być 10.000 za wszystko ,więc i tak byłem hojny bo jednego miejsca nie zobaczyłem. Dobrze, że mam dobrą orientacje w terenie i zapamiętuję drogę. Doszliśmy do głównej drogi w Bago i zacząłem zatrzymywać autobusy i pikapy. Oni, coś jeszcze gadali bo jechali za nami, ale szczerze powiem nie wiem co . Nie zwracam uwagi na takich ludzi. Zabrała nas furgonetka za 300 kyatów pod dworzec. Zdążyliśmy przed samym odjazdem pociągu. Z biletem poszło już łatwiej. Tylko jedna klasa dla turystów. Pociąg ekspres za 4 $, lepszy wagon i tylko 1,5 godziny. Nasz sprzedawca biegnie z nami do pociągu, z miejsca wywala gapowicza , wpisuje nr miejsc i jedziemy. Zwariowany wypad. Drugie podejście do Bago i jak zawsze w takich przypadkach z atrakcjami. Pociąg pędzi jak szalony, podskakujemy prawie pod sufit:) Tym razem siedzenie lotnicze, bo prawie wszystkie zerwane:) Droga mija bardzo szybko. W Rangunie już prawie noc i nie widać brudu. Łazimy trochę po starym, zgrzybiałym mieście, zahaczamy o Chinatown i wracamy w stronę hotelu. Kolacja tym razem w innej „ restauracji” Jedzenie droższe niż wczoraj i gorsze. ( 1500) Pozostało jeszcze zaklepać taxi na ranek i do hotelu. Każda kierowca mówił inna cenę. Najwyższa była 15.000, jechaliśmy za 8,000. Ostatnia noc w Birmie to znowu komary. Nie dawały nam spać, a sen tym razem krótki.