Delhi przywitało nas mgłą i ... zimnem. Tu równie sprawnie i szybko. Nocleg mamy przy stacji metra New Delhi. Niestety metro jedzie tylko z lotniska międzynarodowego,więc jedziemy taxi pre paid za 250 rupii kilka kilometrów do stacji. Metro to twierdza :)
Bilet kosztuje 80 rupii , trzeba prześwietlić bagaż, kontrola osobista, macanko i jesteśmy w metrze. Pusto i cicho tylko karaluch przeleciał mi pod nogą. Nienawidzę szczurów i karaluchów. Zadeptać i zabić. Metro imponujące, czyste i bardzo nowoczesne. Kilka minut i jesteśmy w centrum, teraz szukanie hotelu. Zajęło nam to chwile , bo trzeba było przejść przez dworzec kolejowy i tu ponownie. Prześwietlanie, macanko i dalej. Dokładnie nie sprawdziłem gdzie jest hotel,i chwilę błądziliśmy, ale udało się. Hotel, a w zasadzie nora była... no co można oczekiwać za kilka złotych. Pierwszy pokój, otwieramy drzwi i karaluchy uciekają, smród grzyba. Z lokatorami to ja mieszkać nie mam zamiaru, zamienili nam pokój na inny i tam było " chyba " czyściej. Nie pozostało nam dużo czasu i nie ma co go marnować. Do zachodu tylko 3 godziny , więc trzeba coś zobaczyć. Na ulicy zaczepił na student i trochę poopowiadał, jutro miał przylecieć prezydent Obama i miasto szykowało się na jego wizytę. Fort zamknięty, kilka ulic również, chce zobaczyć meczet , młody złapał na m tuk tuka i za 50 rupii mieliśmy trafić pod meczet. Jednak stało się inaczej, kierowca zawiózł nas do informacji turystycznej, po darmową mapę i po poradę. Oj ja frajerem nie jestem, koleś z biura coś chciał wcisnąć,ale nie zdążył bo wcześniej zamknąłem drzwi. Nie ze mną takie numery. Na szczęście blisko była stacja metra i postanowiliśmy podjechać metrem. Tu prawdziwe eldorado, ludzi od h... kolejka po żeton znalezliśmy stacje i tylko wejść i pojechać:) Nigdzie nie widziałem takiego bydła, chaosu i ludzkiej głupoty!!!Podjeżdza metro i wszyscy się pchają,pchają i pchają. To nic , że ludzie nie wysiedli, pchamy się i tyle. Z środka też się pchają , więc wszyscy się pchają. Tragedia,tłum nas wepchnął, ja tylko trzymałem w górze aparat, żeby go nie stratowano. W środku jak rybki w puszcze, na szczęście to tylko 2 stacje. Kolejne pchanie ,żeby wyjść.
Po wyjściu ukazało się już inne Delhi, brudne, śmierdzące, walące moczem. Ten smród będzie nam towarzyszył podczas całej podróży. Chaos na ulicy przeogromny, korek tuk tukowy, wszyscy krzyczą, klaksony trąbią. Lubie takie miejsca:) choć męczą to Azja, za którą tak tęsknie. Tu również spotykam się z biedą, wychudzonymi i chorymi psiakami, żebrakami... Mnie zawsze ruszają głodne zwierzęta, bo człowiek może sobie poradzić sam, a zwierze musi liczyć na człowieka. Dziś były karaluchy i tuż obok mojej nogi przeleciał szczur, czyli 2 moje fobie jednego dnia:)
Meczet piękny, wielki w kolorze ochry, trochę wiernych. Mi się podobał. Biały oczywiście musie zapłacić, to już chyba tradycja.
Ponownie metro i brama Indii, ale niestety było wojsko i nie dało się nic więcej zobaczyć. Dzięki Spice Jet będziemy tu jeszcze cały dzień, wiec może wtedy.
Uświadomiliśmy sobie, że dziś jeszcze nic nie jedliśmy,a był już wieczór. Nie pozostało nic innego jak znaleść jedzenie na ulicy .Smakowało wspaniale:)