Dziś pobudka o 5,40 na 6 mamy zamówioną łódkę na wschód słońca nad Gangesem. Łódkę zamawiamy w hotelu 300 rupii od osoby, łódka tylko dla nas. Punktualnie o 6 wychodzimy przez ogród i tylko minąć sralnię i jesteśmy w łódce. Jest ciemno i nawet ciepło. Przygotowałem się w czapkę, rękawiczki a tu taka niespodzianka :) Z pobliskiej świątyni dochodzą odgłosy ceremonii i palące świece. Po paru minutach zaczyna świtać, i pojawia się coraz więcej łodzi. Nadal jest mrok i z daleko widać tlące się paleniska ze zwłokami. Nad głowami przelatują skrzeczące mewy, łódek jest tak wiele, że robi się prawdziwy korek. Na schodach również tłoczno jedni piorą inni się myją, jeszcze inni modlą. W rzece pływają kwiaty i nosze do kremacji ciała. Mroczności dodaje mgła. Płyniemy do największego ghatu z kremacją i z powrotem. Wysiadamy przed sralnią i idziemy spacerkiem po naszej dzielnicy do hotelu na śniadanie. Na ulicach, a w zasadzie na dróżkach widać biedę. Dzieciaki biegają na bosaka, wszędzie śmieci, krowy, świnie. Z całej tej gromady chyba najbardziej szczęśliwe są właśnie świnie. Zawsze grzebią w śmieciach i wesoło merdają ogonkami. Dzieciaki chętnie pozują do zdjęć, inne same przylatują i proszą o zdjęcia. Pomimo widocznej biedy, na twarzach ludzi widać uśmiech. W dobie fejsa instagrama i innych pierdół tu dzieciaki bawią się kartkami papieru czy starymi oponami. Biegają i mają kolegów, normalnych nie wirtualnych. Wielkim zaskoczeniem jest fakt, że w takim biednym miejscu nikt nie prosi o kasę. Śniadanie na tarasie hotelowym z widokiem na rzekę i świecące słonko. Idziemy tym razem inna drogą, równoległą do rzeki. To już inny świat, klaksony samochody, tuk tuki. Zaglądamy do kilku świątyń, do szkoły do kilku „ restauracji” i oczywiście wszędzie coś degustujemy. Zawsze na kawałku gazety i za kilka rupii, ale zawsze smaczne. Szwędamy się tak kilka godzin, a z nieba zaczyna padać deszcz, który z czasem przerodził się w ulewę. Pogoda zmusiła nas do powrotu wcześniej po plecaki. Na targu zaopatrzyłem się w mój ulubiony zielony groszek, który tu króluje prawie na każdym straganie z zieleniną. Zapomniałem napisać o Indyjskiej herbacie. Można ja kupić co kilka kroków, kosztuje około 7-10rupii i jest obłędna. Biała, z duża ilością cukru, imbirem i masalą. Powoli zaczynam się od niej uzależniać Z hotelu pojechaliśmy trochę wcześniej niż planowaliśmy. Tuk tuk na dworzec kolejowy kosztował 180 rupii. Dworzec od hotelu oddalony jest około 30 minut jazdy w strugach deszczu. Samo dojście z ulicy do budynku dworca to przejście przez istne błoto. Dworzec duży i nawet czysty jak na Indyjskie warunki. Dziś nasza pierwsza jazda pociągiem. Na dworcu herbata i czekamy na peronie na pociąg do Khajuracho. Na peronie, a w zasadzie na platformie pojawia się coraz więcej osób i coraz więcej bagażów. Na jedna osobę średnio przypada 3 tobołki, stoimy trochę, bo przyjechaliśmy sporo przed czasem. Po torach przebiegają raz wypasione szczury, innym razem wychudzone i chore psiaki. Tłum jest naprawdę wielki i tu nagle sygnał i wjeżdza. Powoli się toczy długi i wielki pociąg. Hindusi jak w amoku biegają i wskakują jeszcze jak pociąg nie stanął. To jest dla mnie nie do pojęcia , po co???? Przecież każdy ma swój bilet i swoje miejsce. My rezerwowaliśmy wszystkie bilety sporo wcześniej i w różnych klasach. Drogę do Khajuracho pokonamy 2 klasie, pociąg długi, ale świetnie oznakowany. Na wyświetlaczach pojawiają się numery pociągów ,i nie ma najmniejszego problemu ze znalezieniem swojego miejsca. Miejsca mamy sypialne, przedziały czyste i nawet jest biała pościel. Poduszka, 2 prześcieradła, ręcznik i koc. Mamy miejsca na samym dole, ale nasze współ towarzyszki podróży małe Chinki proszą o zamianę i lądujemy na górze. Jak dla mnie tu jest bardzo gorąco i nie mam czym oddychać. Pewnie to przekwitanie :) Próbuje zasnąć i tu nagle po mojej gołej nodze spaceruje sobie karaluch. Fujjjjjjjjjjjj. TO mam już nockę z głowy. To jednak nie był jedyny karaluch dzisiejszego dnia, jeden we włosach. Niestety nockę miałem z głowy. Moi towarzysze smacznie sobie spali, a ja walczyłem z robactwem. Do celu dojechaliśmy z godzinnym opóźnieniem, a za oknem…